Wielokrotnie o tym czytałem, ale…
Faktycznie, odbiorowi pierwszego nakładu towarzyszą emocje rodem z porodówki.
To, co ujrzało światło dzienne, ma teraz zdobyć świat.
A nie dysponując żadnym doświadczeniem, nie wiesz „jak to będzie”.
No właśnie…
Wydając Trening Minimalny zgwałciłem większość podręcznikowych zasad samodzielnej publikacji.
Nie zbudowałem popularności.
Nie rozkręciłem mediów społecznościowych.
Nie nakręciłem marketingowej sprężyny.
Czemu?
Mówiąc najprościej – bo nie lubię robić rzeczy, których „nie czuję”.
A z całą pewnością nie czuję się ani celebrytą, ani tym bardziej społecznościowym guru.
Nie wyznaję się na subskrypcjach, tagowaniu, folołowaniu i lajkach, a widok fejsowego panelu administratora przyprawia o skręt kiszek.
Zaczynając w zupełnie nowej dziedzinie, trudno wmówić sobie pozycję eksperta.
Trening Minimalny to moja pierwsza publiczna wypowiedź w temacie rozwoju osobistego.
Choć spisana lekkim językiem, traktuje zadbanie o fizyczność zupełnie na poważnie.
A skoro na poważnie… to tym trudniej utrzymać w ryzach naturę perfekcjonisty.
Naturę, która jest w stanie spacyfikować każdy, nawet niespecjalnie napięty termin.
Z jednym wyjątkiem.
Widok palety własnych książek nie pozostawia złudzeń.
Wymówki się skończyły i nie ma odwrotu.
Trzeba zderzyć się z rynkiem.
Skoro zatem o sprzedawaniu mowa, trzeba zacząć od „własnego podwórka”.
Z początkiem września dostępna jest nowa pozycja w menu Zrytego Beretu, czyli Zryty Sklep. ツ
Sklep trzech pozycji, a właściwie jednego produktu w dwóch odsłonach i w jednym pakiecie.
Uczestnicy programu partnerskiego jak najmilej widziani.
Kolejnym krok to marketing.
Najwyższa pora stanąć twarzą w twarz z rynkiem.
Nie wirtualnie.
Dosłownie.
Na pierwszy ogień wybrałem targi.
Największe targi branży fitness.
10-11 września.
Czy to dobry wybór?
Okaże się już niebawem…
ツ