Głównym opóźniaczem mojej decyzji o resecie życiorysu był ciągły brak dobrej odpowiedzi na pytania:
– Co z córką?
– Jak będzie wyglądało jej życie bez ojca?
Doskonale znałem szarpaniny rozwodzących się lub już rozwiedzionych rodziców o opiekę nad dziećmi, w których tak zwane dobro dziecka stanowiło wyłącznie pretekst do zemsty na drugiej stronie za zmarnowane lata dalece odległego od ideału pożycia.
Po głowie wciąż krążyły obawy o to, jaki człowiek zajmie moje miejsce.
Tygodnie myślenia i nieudlonych prób reanimowania stygnącego trupa wieloletniego związku, przerywane głosem zaspanego dziecka:
– Możecie kłócić się ciszej? Spać nie mogę…
Ułomna, wręcz chora codzienność.
Wyjścia do pracy kojarzące się z ulgą i spokojem.
Powroty do domu powodujące narastający ucisk w okolicach mostka.
To musiało pier…nąć.
W końcu do głosu doszedł instynkt samozachowawczy.
Poziom frustracji przeważył nad wszelkimi obiekcjami.
Trzeba było ratować siebie.
Można powiedzieć, że decyzja o resecie życiorysu podyktowana była… instrukcją zakładania masek tlenowych w samolocie:
– Jeśli założysz dziecku maskę, a nie zdążysz założyć swojej, dziecko przeżyje katastrofę, ale nie przetrwa samo w oczekiwaniu na pomoc.
– Jeśli założysz sobie maskę najpierw, dziecku też zdążysz założyć i wspólnie będziecie mieć spore szanse, żeby doczekać się ratunku.
Dotarło do mnie, że jeśli nie podejmę tej decyzji, moja córa wychowa się w toksycznym gnieździe i wejdzie w dorosłe życie z pożałowania godnym obrazem rodziny w postaci pary ludzi skutych kajdankami rodzicielstwa, pełnych pretensji do siebie nawzajem o spier…nie życia.
Miałem świadomość, że zaczęcie od zera w okolicach czterdziestki będzie boleć, ale nie było innej możliwości, żeby zacząć w końcu żyć w zgodzie z samym sobą.
Bez codziennego udawnia i zaciskania zębów.
Z poczuciem sprawczości i satysfakcji, a przy odrobinie szczęścia – z możliwością pokazania dziecku jak wygląda zdrowy związek mężczyzny i kobiety – dwojga zakochanych w sobie i zaangażowanych we wspólną rzeczywistość ludzi.
Pier…nęło…
Kiedy zacząłem widywać córkę w weekendy, uświadomiłem sobie, że widuję ją mniej więcej tak często, jakbym był szoferem ciężarówki pracującym w przewozach międzynarodowych lub budowlańcem na kontraktach zagranicznych.
Czy bycie majstrem lub kierowcą tira dyskwalifikuje mężczyznę w roli ojca?
Dwu-, trzytygodniowa rozłąka sprawia, że mamy czas za sobą naturalnie zatęsknić i zawsze mamy cały worek tematów do przegadania.
Poza tym, wyraźniej widzę, jak ze spotkania na spotkanie, powoli staje się młodzieżą.
Weekendowy ojciec…
To nie brzmi dumnie, ale to też nie jest powód do wstydu.
Weekendowe ojcostwo nie jest lepsze od normalnego, ale też nie gorsze.
Jest po prostu inne.
Bardziej świadome.
Skupione na jakości komunikacji i poszanowaniu autonomii małego człowieka.
Wolne od udawania i wszelkiej toksyczności.
W stu procentach prawdziwe.