Adrenalina – paliwo męskości

Podwyższony poziom adrenaliny to naturalny towarzysz wszelkiej rywalizacji.

Ujawniający się również w sytuacjach zagrożenia.

Zagrożenia nie tylko życia, czy zrdrowia, ale również wszelkiego rodzaju interesów.

Sportowych, biznesowych, politycznych…


Nieprzypadkowym jest zatem, że powyższe dziedziny cieszą się naturalnie większym zainteresowaniem wśród chłopców.

Również, a może wręcz przede wszystkim – wśród tych zdecydowanie wyrośniętych i nawet bardzo, bardzo dojrzałych.


Po prostu tam, gdzie jest rywalizacja, tam łatwo przewidzieć ponadprzeciętną kumulację testosteronu.


Taaak, taaak…

Już słyszę feministyczny lament:

– Kobiety też świetnie sobie radzą w polityce!

– Kobiety potrafią zarządzać lepiej od niejednego faceta!

– Kobiety doskonale grająw piłkę!


No grają, zarządzają i politykują, ale… statystycznie udział w wymienionych dziedzinach mają skromny.

I nie zmieni tego nawet najgłośniejzy lament.


Po prostu panie zdecydowanie rzadziej wdają się w rywalizację wymagającą podejmowania ryzyka i agresywnych zachowań.

Wdają się, oczywiście, ale z naturalnych względów, zdecydowanie rzadziej niż mężczyźni.

I naprawdę nie warto karać za to mężczyzn.


Czemu tak się dzieje?

Odpowiedź jest dość prosta.

Damski organizm nie wariuje na punkcie adrenaliny.

Męski – po prostu jej potrzebuje.


Chciałem jechać na wojnę.


W 2004 roku przeszedłem kompletny cykl przygotowań do misji w Iraku.

Sam do dziś nie wiem, co mnie tam ciągnęło.

Pachniało przygodą.

Nieznanym.


Zdroworozsądkowo – absurd.

Wpisać się na listę kandydatów do odstrzału.

Emocjonalnie – decyzja podjęta totalnie z flaków, bez zasięgania opinii otoczenia.


Konsekwencje?

Przynależność do grupy mentalnych kamikadze.

Kilkudziesięciu facetów zintegrowanych w jeden organizm, którego głównym celem nie są bohaterskie czyny, a codzienna odpowiedzialność za powierzone zadania i pozostałych członków ekipy.

Choć każdy pochodził z innej bajki i z innego kawałka Polski, atmosfera w zespole była taka, jakbyśmy byli starymi kumplami z podwórka.


Bezcenne.


Do dziś tego nie jestem w stanie rozsądnie wytłumaczyć, ale z przyjemnością i satysfakcją wspominam.

I całkowicie rozumiem syndrom psów wojny, czyli żołnierzy, którzy po powrocie z wojny marzą o tym, żeby z powrotem się na niej znaleźć.


Nieprzypadkowo wdepnąłem w tematykę militarną, bo w mówieniu o męskości nie można pominąć tematu armii.

Żyjąc w czasach pokoju nie zdajemy sobie sprawy, że na ulicach obserwujemy pierwsze, maksymalnie drugie pokolenie ludzi, których los nie został naznaczony w żaden sposób wojną.


Obrona kraju realizowana jest przez stosunkowo niewielką grupę żołnierzy zawodowych, z których tylko niewielka część miała okazję zaistnieć w teatrze działań wojennych.

A co z całą resztą przedstawicieli męskiej populacji, dla których fizyczna obrona gospodarstw domowych ograniczona jest do przekręcenia klucza w zamku i ewentualnej aktywacji systemu alarmowego?


W ten sposób wypracowane i eksploatowane przez setki pokoleń, naturalne mechanizmy podnoszenia poziomu adrenaliny w męskim krwiobiegu zostały praktycznie wyłączone z użycia.

I – w myśl jednej z podstawowych zasad natury o zanikaniu nieużywanych organów – mechnizmy te stały się naturalnymi kandydatami do eliminacji.


Pytanie:

– Ile z perspektywy ewolucji znaczy jedno, czy dwa pokolenia?


Niewiele?

Raczej NIC!


Nie da się w dwóch generacjach wyeliminować cech kształtowanych na przestrzeni tysiącleci.

Rzeczywistość coraz bardziej i nieodwracalnie zamyka nas za biurkami, a wojujący całkowicie bezsensownie feminizm zrywa z facetów ostatnie strzępki i tak nieźle już obchamranych spodni.


I co facet ma zrobić z adrenaliną?

Idąc po linii najmniejszego oporu – odpalić komputer lub konsolę i w wirtualnej rzeczywistości ponaśladować Rambo.

Serio?…


Adrenalina na pewno się wydzieli, ale w wymiarze fizycznym zrobi z jegomościa galaretę, a nie komandosa.


W ten sposób, jedynym ratunkiem dla męskości pozostaje świadomie uprawiany sport.


Niezależnie od niepopularności tego stwierdzenia, jestem za tym, żeby każdy wchodzący w dorosłość facet ponosił trochę kamasze.

Żeby chociaż na wstępie samodzielnej egzystencji mógł poczuć do czego go matka natura stworzyła.


Sponiewierać trochę, nie tylko fizycznie.

Uwolnić i ukierunkować naturalną agresję.

Uświadomić potencjał tkwiący w uśpionych na codzień zmysłach.


Celowo wywołać wilka z lasu.

Żeby go dostrzec, oswoić i świadomie trzymać pod kontrolą.


Na wszelki wypadek.

Ku bezpieczeństwu i pożytkowi nie tylko społeczeństwa, ale przede wszystkim – najbliższych.


Bo, za słowami refrenu piosenki Sabatona:

– Żołnierz nie nienawidzi tych, którym stawia czoła, ale kocha tych, których ma za swoimi plecami.


MOGĄ CIĘ ZAINTERESOWAĆ

1.8. Historia dzieje się dzisiaj

Kiedyś świat był znacznie bardziej fizyczny.  Większość ludzi pracowała dosłownie własnymi rękami, wykonując mniej lub bardziej męczące zajęcia.  Zajęcia, które w naturalny sposób wymuszały dobrą

Kim jestem

Mężczyzna. Po czterdziestce. Magister inżynier po akademii wojskowej. Podporucznik przy okazji. Trener rozwoju osobistego po podyplomie. Singiel z recyklingu. Łikendowy ojciec z konieczności. Minimalista z

Drukować, drukowaaać!

Pierwszy wydawniczy bieg przez płotki ma się – w końcu – ku końcowi. Dzięki tak zwanym prufom (ang. proof), w ostatniej chwili zmieniona została technologia

ZRYTY INSTAGRAM

POWIADOMIENIA

…żeby raz na kilka tygodni otrzymać powiadomienie o nowościach.

Chcesz mieć
na bieżąco
Zryty Beret?

Zostaw mejla, żeby raz na parę tygodni otrzymać powiadomienie
o nowościach.

Strona wykorzystuje pliki cookie dla zapewnienia najlepszej funkcjonalności.