Z pojęciem ciałopozytywności spotkałem się pierwszy raz w wypowiedziach „znanych i lubianych” pań nie poczuwających się do bezkrytycznego wpisywania się w kanony damskiego piękna spod znaku XS.
Oczywiście, żyjemy w czasach mediów wysterowanych przerysowanym – w kierunku nadmiernej szczupłości – obrazem damskiej sylwetki.
Wszelkie skrajności wzbudzają we mnie naturalny sprzeciw.
Bo do odczuwania satysfakcji z życia nie ma potrzeby ocierania się o żadne ekstremum.
Wystarczy uczciwe trzymanie się przyzwoitej normy.
Doskonale pamiętam popularne w latach dwutysięcznych anorektyczne sylwetki modelek.
Kompletnie tego nie rozumiałem i nadal nie rozumiem.
Nie pojmuję przyczyn, dla których ludzie pracujący nad kolekcjami ubrań dla zwykłych ludzi robią prezentacje na dziewczynach wyglądających jak młodociane zombie…
Nie, nie, NIE!!!
To nie jest normalne.
To jest i nienormalne, i niemoralne!
Z poczuciem ulgi i spokoju przywitałem pierwsze sygnały z branży modowej o zarzuceniu tej chorej praktyki.
W tym samym – mniej więcej – czasie pojawiła się w obiegu idea ciałopozytywności.
Brzmiało obiecująco, ale…
Tylko brzmiało.
W mediach, osobom wymachującym sztandarem ciałopozytywności, przypisuje się duże pokłady odwagi.
Ja widzę raczej nieprzebrane pokłady – niejednokrotnie chorobliwej – nadwagi.
140-kilogramowa aptekarka(!) testująca – bezskutecznie – metody odchudzania.
Obdarzona zdecydowanie dwucyfrową nadwagą prowadząca – nagradzany(!) – program o poprawie nawyków żywieniowych.
Na deser panny młode z fastfoodu rodem…
Jak by powiedział bohater Dnia Świra:
– Ożesz *****, ja pierrr*****!!!
Co to za „pozytywność”?
To wszystko jest jak przejście z „zimnego chowu” na wychowanie zupełnie pozbawione stresu.
Od fit-zamordyzmu do fat-anarchii.
Ze skrajności w skrajność.
Uwielbiam przyglądać się dzieciom, bo one działają w zgodzie z naturą, bez żadnych społecznych, politycznopoprawnościowych narzutów.
Nie trzeba być antropo-, socjo-, czy jakimkolwiek innym „logiem”, żeby domyślić się kto i z jakiego powodu wśród podrówkowej gromady dorobi się miana „Szkieletora”, a kto zostanie „Pontonem”.
Szczupła lub średnia sylwetka nie wzbudza sensacji.
Bo jest naturalna.
Niestety, popularne media prześcigają się w podążaniu za najnowszymi trendami.
Na szczęście ja nie muszę.
Wiem swoje i z pełną premedytacją nie poważam tej politycznie poprawnej idei.
Czym jest dla mnie ciałopozytywność?
To maksymalne poszanowanie własnego ciała.
Utrzymanie go w możliwie najlepszym zdrowiu i przyjemnym dla oka kształcie.
Nie idealnym.
Przyzwoitym.
Bez niepotrzebnego naprężania się na spełnianie wyśrubowanych standardów.
Do czego prowadzi nas zatem ciało-XXXL-pozytywność?
Jak każda ze skrajności – donikąd.
A raczej prosto „w krzaki”.
Dla wszystkich skłonnych do refleksji stworzyłem Trening Minimalny.
– Ciałopozytywność, czy ciałodebilizm?
Moje zdanie znasz.
Wybór należy do Ciebie.
ツ